Na jednej z pierwszych wizyt u ortodonty usłyszałam, że najpierw założony zostanie górny łuk, a później dolny. Później pojawiła się opcja założenia obu łuków naraz. Potem jednak okazało się, że w związku z ekstrakcjami wszystkich czterech piątek muszę rozłożyć zakładanie aparatu w czasie i łuk dolny miałam mieć zakładany mniej więcej po miesiącu.
Jednakże w związku z powikłaniem po wyrwaniu jednej z dolnych piątek, dolną część aparatu założono mi prawie 2,5 miesiąca później.
Jak być może pamiętają wierni czytelnicy (tak, tak – mamy już takich i bardzo nas to cieszy!) już na początku leczenia podjęłam decyzję, że na zębach dolnych mogę mieć aparat metalowy, który jest blisko 1000 zł tańszy. Samo zakładanie takiego aparatu z punktu widzenia, czy raczej przeżyć pacjenta niczym nie różni się od montowania aparatu ceramicznego. Zamki również przyklejane są specjalnym klejem światłoutwardzalnym. Ja za każdym razem dostawałam okulary ochronne, gdy klej był utwardzany, a także – na wszelki wypadek – zamykałam oczy :). Zakładanie dolnego łuku aparatu w ogóle mnie nie bolało, choć trwało nieco dłużej niż zakładanie górnej części. Ponadto, w związku z zauważalnym oraz odczuwalnym przesunięciem się zębów górnych konieczne było zamontowanie tzw. bajtów. O ile mi wiadomo są to nadbudowy zębów (u mnie akurat siódemek), stosowane po to, by zęby górne i dolne miały prawidłowe punkty styku. Faktycznie, ja wskutek migracji zębów górnych miałam już tylko jeden mizerny punkt. Gdy “dobudowano” mi zęby, poczułam, że faktycznie moja szczęka zrobiła się pełna! Było to bardzo dziwne i niezbyt przyjemne uczucie. Przez kilka dni (około 7-10) uczyłam się na nowo gryźć. Wydawać by się mogło, że im więcej zębów i punktów styku, tym powinno być łatwiej. Tymczasem ja non stop przygryzałam sobie policzki i nie bardzo umiałam sobie poradzić. Dodatkowo bardzo przeszkadzały mi zewnętrzne części zamków zamontowanych na siódemkach – kaleczyły mi śluzówkę i bez wosku absolutnie nie mogłam się obyć. Przez kilka dni także sepleniłam. Wprawdzie moi rozmówcy nie zauważali istotnej różnicy, jednak człowiek sam wie najlepiej, czy coś się zmieniło, czy też nie. Ja akurat miałam problem z wymawianiem spółgłosek szeleszczących. Dodatkowo miałam podrażniony i lekko spuchnięty język, co także utrudniało mówienie.
Przyznam też, że sam dolny łuk nie bardzo mi się podobał – ot, zwykły aparat metalowy. Wiem, że takie też mają swoich fanów ;), ale ja akurat do nich nie należę. Poprosiłam o ligatury bezbarwne, choć ortodontka próbowała namówić mnie na tęczę :). Dodatkowo, że względu na poważne skrzywienie zębów dolnych, drucik był powyginany jak chińskie bambuko, także nie powinno nikogo dziwić, że całość nie przypadła mi do gustu ;).
Żeby jednak wyłącznie nie narzekać, in plus dolnego łuku aparatu mogę napisać, że w tym przypadku nie miałam montowanych separacji (hura!) oraz nie mam (póki co?) założonych pierścieni. Nie oznacza to jednak, że żadne nowe elementy na dole się nie pojawią – w planach mam jeszcze montaż mikroimplantów.
Podsumowując: Przyzwyczajenie się do dolnego łuku trwało u mnie nieco dłużej – kojarzę ten czas głównie z gojeniem śluzówki oraz oczywiście bólem zębów. Trochę mi się też uwydatniły usta – co widoczne jest zwłaszcza przy “bezzębnym uśmiechu” – ale do dzióbka wciąż mi daleko – ;( 😉