Dwa i pół tygodnia po założeniu aparatu na górny łuk nastąpił kolejny etap prawidłowego ustawiania moich zębów – mianowicie założono mi łuk podniebienny. Początkowo miał być on założony tego samego dnia, co górny aparat, ale przypomnę, że w związku z dość świeżymi wówczas skrzepami po usunięciu górnych piątek, pani ortodontka zdecydowała się odłożyć montowanie go w czasie.
Przyznam, że noszenia tej części aparatu obawiałam się najbardziej. Wyobraźcie sobie drucik o średnicy około 1 mm, który przytwierdzony jest do trzonowych zębów górnych (u mnie – do szóstek) i przebiega w poprzek podniebienia. Tak właśnie wygląda łuk podniebienny, zwany także przerzutem podniebiennym, aparatem TPA (z ang. Trans Palatal Arch), aparatem/łukiem Goshgariana, pętlą U lub ekspanderem. Podaję Wam te wszystkie nazwy, ponieważ zanim ja miałam założony tenże łuk, szukałam informacji na jego temat, operując pojęciem ekspandera lub łuku podniebiennego. Wyskakiwały mi zdjęcia przedstawiające różne wynalazki – skręcone druciki, druciki proste z pętlą lub też płytki, które – o ile się nie mylę – zwą się aparatami Hyrax. Właśnie dlatego miałam obawy związane z noszeniem akurat tej części aparatu. Bałam się, że zacznę seplenić i że będę mieć problemy z przełykaniem pokarmów. Pamiętałam też aparat ruchomy, który jako 10-latka nosiłam na górnym łuku i który znacząco przeszkadzał mi w mówieniu. O jedzeniu z nim na zębach w ogóle nie było mowy. Wyglądał mniej więcej tak jak na zdjęciu obok i też był zielony :).
Jeżeli Was również czeka noszenie łuku podniebiennego i szukacie informacji o nim w internecie – operujcie różnymi nazwami, bo dzięki temu łatwiej Wam będzie znaleźć informacje o tych aparatach i wrażenia z ich noszenia.
W związku z moimi obawami, jeszcze przed założeniem aparatu poprosiłam ortodontkę o dodatkowe spotkanie wyjaśniające, czym właściwie jest łuk podniebienny. Podczas spotkania został mi on nawet zaprezentowany. Okazało się, że będzie to wygięty w U drucik, bez żadnych płytek, sprężynek i pętli. Pamiętam, że ortodontka przyrównała uczucie posiadania tego aparatu do wrażenia cukierka na podniebieniu. Po czasie mogę stwierdzić, że nie do końca się z tym zgadzam, choć trudno mi znaleźć bardziej adekwatny opis tego wrażenia 🙂
Po tym spotkaniu wyjaśniającym trochę się uspokoiłam, ale i tak na zakładanie łuku jechałam dość niechętnie. Na początku wizyty usłyszałam, że wprawdzie są osoby, które bardzo źle znoszą obecność łuku na podniebieniu i mają nawet – UWAGA – odruch wymiotny, jednak ja nie powinnam mieć takich problemów, bo podobno mam normalną budowę podniebienia. Samo założenie łuku trwało kilka minut – polegało na przytwierdzeniu drutu do wewnętrznej, językowej strony pierścieni na górnych szóstkach i zabezpieczeniu go gumkami podobnymi do ligatur (a może to też są ligatury?). Nic nie bolało i kosztowało mnie to 300 zł. Po założeniu z niecierpliwością czekałam na pierwsze wypowiedziane przez siebie słowa – chciałam przekonać się, że faktycznie nie seplenię ;). Gdy okazało się, że drucik nie spowodował aż takiej zmiany sposobu wymowy czy też dykcji, na jaką psychicznie się przygotowałam, naprawdę mi ulżyło! Nie powiem, że w ogóle mi nie przeszkadza w mówieniu, bo pewne spółgłoski (głównie ć oraz s) brzmią w moim wykonaniu nieco inaczej, niż wcześniej (są bardziej “szeleszczące”?). Faktem jest jednak to, że osoby, które nie wiedzą, że noszę aparat, nadal go nie zauważają i nie słyszą znaczących zmian w moim mówieniu. Hura! 🙂
Trochę gorzej było i jest z jedzeniem. Pierwsze dwa dni były dość trudne. Podejrzewam, że moje obawy związane były z pewnego rodzaju psychiczną barierą, która uniemożliwiała mi swobodne jedzenie. Na pewno więcej pokarmu zaczęło mi się zaczepiać o łuk. Kawałki jedzenia (np. płaskie płatki migdałów) wchodzą pod ekspander i przyklejają się do podniebienia. Inaczej też układa się język podczas przełykania, co u mnie początkowo powodowało obawę, że będę się krztusić….:/. Na szczęście po kilku dniach mi to minęło, choć przyznam, że jedzenie rukoli, sałaty i spaghetti nadal pozostaje wyzwaniem ;).
Istotne dla mnie było również to, że założenie ekspandera nie wiązało się żadnym bólem zębów, choć podobno jego działanie rozszerzające szczękę jest znaczące – więc w sumie musi działać z dość sporą siłą. Poza tym, w związku z wykorzystaniem wewnętrznej części pierścieni na szóstkach, zaczęłam mieć wrażenie, że pierścienie stały się mniej ostre i język już tak bardzo nie haczy o te wypustki :).
O ile dobrze zrozumiałam, planowo będę nosić TPA przez 8 miesięcy. Mam jednak nadzieję, że mimo wszystko uda się ten czas skrócić.
Na zdjęciu możecie zobaczyć mój łuk, przytwierdzony do zębów. Zdjęcie zostało wykonane przez panią asystentkę, w gabinecie, przy pomocy lusterka – to co widzicie to zarówno na górze, jak i na dole szczęka (a nie żuchwa!) odbijająca się w lusterku 🙂
Na zdjęciu widać też moje wciąż krzywe zębiska :(. Choć dzień w dzień uporczywie wpatruję się w lustro, doszukując się efektów, to na razie ich nie widać :(. No ale bądź co bądź dwa i pół tygodnia to jeszcze za wcześnie. Meh…