Maj pięknie pachnie bzem – nawet w Warszawie! Choć pogoda zachęca raczej do wychodzenia na rower, aniżeli do siedzenia przy komputerze, uwijamy się jak mróweczki, żeby regularnie publikować dla Was wpisy :). Ostatnio bardzo miło i merytorycznie rozmawialiśmy ze specjalistami w zakresie ortodoncji. Zdziwiliśmy się nieco, gdy usłyszeliśmy, że w Polsce nadal za prostowanie zębów zabierają się osoby, które nie mają o tym bladego pojęcia i na przykład ustalają plan leczenia bez wykonania zdjęcia rtg i cefalometrycznego. Mamy nadzieję, że też Was to dziwi i nie jest to Waszą rzeczywistością związaną z leczeniem. Tymczasem publikujemy dla Was historię Pauliny, która niestety nie od razu trafiła na dobrego i kompetentnego ortodontę. Tym razem będzie to opowieść o sztuce do czterech razy :).
Cześć! Chciałabym Wam opowiedzieć swoją historię leczenia ortodontycznego. W sumie nosiłam już aż 4 aparaty. Moja historia ortodontyczna, zaczęła się 10 lat temu, kiedy miałam 13 lat. Wtedy pojawiła się większość zębów stałych. Wyrosły one w szyku dość mało uporządkowanym – ząb na zębie, zarówno w górnym łuku, jak i na dolnym. Do tego każdy ząb ustawił się w inną stronę – nie żartuję!
Któregoś dnia poprosiłam mamę, by przyjrzała się tym moim krzywusom. Mama jednak nie widziała tej tragedii. Wiadomo, dla swoich rodziców jesteśmy najpiękniejsi i mamy najpiękniejsze uśmiechy pod słońcem. Po długich namowach jednak zgodziła się zabrać mnie do ortodonty. Mieszkałam wtedy w Koninie i tam podjęłam pierwszą próbę poprawnego ustawienia moich zębów. Po konsultacji został przyznany mi aparat ruchomy jednoczęściowy – wśród dzieci są one jednak zdecydowanie bardziej popularne. Miałam nie rozstawać się z nim przez 2 lata. W praktyce nosiłam go rzadko – w ciągu dnia prawie wcale, gdyż był jednoczęściowy i nie byłam w stanie z nim mówić, jeść i generalnie funkcjonować. Zakładałam go więc tylko na noc. Rano budziłam się z aparatem wyplutym gdzieś w okolice nóg. Nie wiem, jak to się działo, ale tak było. W efekcie zęby po dwóch latach jakie były – takie zostały. Żadnych zmian. Nic. Zero. NULL.
Byłam załamana i moi rodzice także. Mimo tego znowu pojechali ze mną do ortodontki – czego to się nie robi dla własnego zakompleksionego dziecka z krzywymi zębami? Odbyła się więc kolejna konsultacja dotycząca stanu moich zębów. Miałam wtedy 14 lat. Wówczas przy wyborze kierowaliśmy się – jak to często bywa – najniższą ceną leczenia. Ortodontka nie wykonała i nie zleciła wykonania zdjęcia pantomograficznego ani cefalometrycznego, ale aparat założyła. Fajnie, co? Wizyty kontrolne odbywały się co miesiąc i aparat został zdjęty po 2 latach. Po zdjęciu nie został mi przyklejony retainer, ani nie dostałam żadnych szyn retencyjnych. Ja, mało wówczas świadoma, nie zapytałam o retencję, bo nie wiedziałam nawet, że coś takiego istnieje. W efekcie zęby PO MIESIĄCU powróciły do pierwotnego stanu. Oczywiście był płacz niesamowity. Narada rodzinna zaowocowała podjęciem decyzji: JEDZIEMY Z POWROTEM DO ORTODONTKI! Jak zapewne się domyślacie – tej samej.
Po zobaczeniu stanu moich zębów ortodontka powiedziała: Ooo, wykrzywiły się Pani ząbki, no dobrze, założę Pani znowu aparat na koszt gabinetu. Świetnie. W obliczu tego, że czekały mnie kolejne 2 lata męki i comiesięczne wizyty, bezpłatne leczenie nie miało dla mnie żadnej wartości. Dodatkowo, jako rozwiązanie mojego krzywego zgryzu, ortodontka zaproponowała ekstrakcję dwóch górnych zębów. Moja mama nie wyraziła na to zgody – zęby były zdrowe i chciała, żeby zaproponowano mi inną metodę leczenia. Niestety, pani ortodontka nie zaproponowała nic, oprócz wyrwania zębów. Być może nie znała innych metod, a być może jej zdaniem ta była jedyną, która mogłaby się wówczas u mnie sprawdzić. Ja byłam wtedy niepełnoletnia, a mama nie pozwoliła podjąć mi samodzielnie decyzji o wyrwaniu. Nosiłam więc aparat, mając komplet zębów. Przyznam, że zęby udało się wyprostować. Dostałam nawet retencję, ale co z tego, jeśli leczenie nie przywróciło mi poprawnej funkcji żucia – miałam tyłozgryz, jak z Warszawy do Chicago.
Po jakimś czasie, kiedy miałam 20 lat, próbowałam swoich sił w aktorstwie, podchodząc do egzaminów do szkół teatralnych w całej Polsce. Niestety, główną przyczyną dyskwalifikowania mojej kandydatury był TYŁOZGRYZ, który powodował tzw. seplenienie międzyzębowe – w zawodzie aktora niedopuszczalne ☹️.
Pomyślałam wtedy: Ooo, nie!!! Nie może tak być, że mój zgryz stanie na przeszkodzie do spełnienia moich marzeń! Postanowiłam założyć aparat stały po raz trzeci… Jak zapewne się już domyślacie – u innej ortodontki.
Wykwalifikowanego ortodonty, który ustawiłby dobrze mój zgryz tym razem poszukiwałam w Krakowie. W sumie na wizyty diagnostyczne chodziłam do trzech specjalistów. Pierwszy chciał założyć mi aparat forsus (obrazek poniżej). Gdy pokazał mi zdjęcie tego cudu, zrezygnowałam. Uznałam, że mimo wszystko nie będę nosić jakichś sprężyn, bo z nimi już w ogóle nie będę mieć szans dostać się do PWST. Drugi ortodonta uznał, że w moim przypadku w grę wchodzi tylko i wyłącznie operacyjne wysuwanie żuchwy – czyli operacja ortognatyczna. Gdybym zdecydowała się ją wykonać na NFZ, to musiałabym poczekać w kolejce… 3 lata! Gdybym natomiast zdecydowała poddać się operacji prywatnie, kosztowałoby mnie to około 15 tysięcy. Było coraz ciekawiej. W końcu trafiłam do trzeciego ortodonty. Wykonał zdjęcie rtg i cefalometryczne i ustalił plan leczenia: Wyrwiemy Pani dwie górne czwórki. Ząbki pójdą do tyłu i będzie cacy. Forsus w Pani wieku niewiele zdziała.
W końcu usłyszałam coś, co było dla mnie akceptowalną, najlepszą i jednocześnie najtańszą opcją leczenia! Jest wielu przeciwników usuwania zdrowych zębów przed leczeniem ortodontycznym, ale ja się zdecydowałam. Wyrwałam te dwa zęby i wiecie co? To była najlepsza decyzja jaką podjęłam. Wszystko przebiegło naprawdę łatwo, szybko, tanio i bezboleśnie. Ząbki wyrwałam miesiąc po założeniu aparatu stałego (na czwórkach nie miałam założonych zamków). Po miesiącu od wyrwania po szparach nie było śladu. Minął rok, odkąd noszę aparat, zgryz już jest prościusieńki, a seplenienie międzyzębowe zniknęło :).
Jeśli mogę Wam coś doradzić – nie wybierajcie pierwszej lepszej opcji leczenia. Najlepiej skonsultować się z kilkoma specjalistami, żeby nie zrobić sobie krzywdy.
Historia Pauliny dotyka znanego nam już tematu usuwania zębów. Pamiętajcie – żaden aparat nie rozciągnie Wam kości szczęki i żuchwy (ukłon w stronę specjalistów, którzy ponownie utwierdzili nas w tym przekonaniu)! Zęby może i uda się jakoś ustawić, ale nieprawidłowy zgryz to tylko jedna z konsekwencji nieusunięcia zębów, gdy są do tego wskazania.
Paulino, jesteś naszą zadrutowaną weteranką-bohaterką! Gratulujemy wytrwałości! Ja obecnie noszę aparat nr 4, jednak pierwsze trzy były ruchome, więc można powiedzieć, że się nie liczą. Czy ktoś z Was – podobnie jak Paulina – nosił więcej niż jeden aparat stały? Co było tego powodem? Zachęcamy do dzielenia się swoimi doświadczeniami i refleksjami :).
Jeśli znajomi planują założenie aparatu, podajcie im nasz adres 😉💕! Jeśli jeszcze tego nie zrobiła(e)ś, dołącz do nas również na Instagram 🌅 oraz Facebook 👍.
Czekamy również na Twoją historię i opis doświadczeń! Zajrzyj tutaj i dowiedz się więcej!