Dzień dobry zadrutowani! Na naszym blogu jest już kilka wpisów na temat usuwania zębów. Większość z nich dotyczy jednak ekstrakcji wykonywanych przed założeniem aparatu. Wprawdzie Michał miał usunięte ósemki w trakcie noszenia aparatu, jednak z uwagi na fakt, że ani druty, ani zamki nie sięgały ósemek, zabieg przebiegł dokładnie tak, jakby aparatu na zębach w ogóle nie było. Wiemy jednak, że niektórzy ortodonci podejmują się wyprostowania zębów bez ekstrakcji, a ewentualną decyzję o usunięciu zębów uzależniają od efektów już wdrożonego leczenia.
Jeśli zastanawialiście się, czy można usunąć ząb podczas noszenia aparatu lub zastanawialiście się, jak taki zabieg przebiega, zapraszamy Was do lektury poniższego wpisu. Tekst bazuje na doświadczeniach Agaty, która kiedyś już dzieliła się z Wami swoją historią. Kilka miesięcy od momentu założenia aparatu Agata ponownie odezwała się do nas i opowiedziała, co aktualnie u niej słychać.
Na Zadrutowanych opisywaliśmy już różne krwawe historie ;). Z doświadczenia wiemy, że noszenie aparatu bywa niekiedy bolesne, zwłaszcza gdy towarzyszą mu bardziej inwazyjne zabiegi. Ten wpis koncentruje się na opisach wrażeń, ale publikujemy go, abyście wiedzieli, że podczas noszenia aparatu także usuwa się zęby. Pamiętajcie jednak, że choć tekst może być niełatwy w odbiorze, nie należy nastawiać się od razu negatywnie, gdy usłyszycie, że Was rownież czekają ekstrakcje. Każdy ma inną wytrzymałość na ból i stanowi inny przypadek medyczny, a choć ekstrakcje zawsze brzmią niepokojąco, nie zawsze muszą im towarzyszyć nieprzyjemne wrażenia. To tak tytułem wstępu 😉 A jak to było u Agaty? Przeczytajcie sami!
Przez ostatnie kilka miesięcy od momentu kiedy założyłam aparat, niewiele się działo. Zmiany w ustawieniu moich zębów następowały dość powoli. Pierwsze efekty na plus zauważyłam dopiero po założeniu łańcuszka – wtedy szparki między zębami, o których wspominałam wcześniej, zniknęły praktycznie po jednej nocy. Dodatkowo górne zęby jakby nieco opadły, wsunęły się do środka i zaczęły wyglądać bardziej “normalnie”. Działanie na zęby większymi niż zwykle siłami spowodowało ból, który towarzyszył mi około tygodnia. Był on również znacznie bardziej odczuwalny niż wrażliwość zębów pojawiająca się po poprzednich wizytach. Mimo tego obyło się bez środków przeciwbólowych.
Na wizyty chodziłam co około 6 tygodni. Na każdej wizycie następowała zmiana łańcuszka na górnym łuku, wymiana ligatur na dolnym łuku. Następnie kilka dni bólu i powrót do normalnego życia. Mi samej trudno było odnotować coś więcej poza wymienionymi wyżej efektami działania łańcuszka, jednak na jednej z wizyt ortodontka zrobiła mi zdjęcie porównawcze – wtedy dopiero zauważyłam, jak wiele już się zmieniło! Zauważalne stały się dla mnie szczegóły, na które wcześniej zupełnie nie zwracałam uwagi!
Istotne zmiany w ustawieniu i wychyleniu moich przednich zębów sprawiły, że faktycznie zaczęło brakować miejsca w łuku. Choć byłam świadoma, że temat ekstrakcji być może powróci, wciąż oddalałam go od siebie. I w końcu, na jednej z wizyt padło pytanie:
I co dalej Pani Agato ? Miejsca coraz mniej…
Przez długi okres czasu bardzo nie chciałam decydować się na usuwanie zębów. Z drugiej jednak strony cały czas marzyłam (i nadal marzę) o idealnych zębach. Stanęłam więc przed wyborem: walczyć dalej czy zrezygnować i zostawić tak jak jest, licząc się z tym, że nie będzie to oczekiwany efekt? Googlowanie w poszukiwaniu odpowiedzi nie miało sensu, bo wiedziałam na ten temat wszystko i widziałam niejedno zdjęcie. W końcu moje założenie, że nie będę wyrywać zębów do aparatu przegrało z marzeniem o idealnym ustawieniu zębów. Decyzję o poddaniu się ekstrakcjom podsycała również ciekawość, jak to będzie wyglądać całkowicie inaczej i nie mieć protruzji przednich zębów. Doszłam też do wniosku, że zwyczajnie szkoda byłoby mi nie doprowadzić leczenia do końca – w końcu wydałam na to już całkiem sporo pieniędzy.
Początkowo zależało mi na tym żeby wyrwać piątki a nie czwórki – wydawało mi się, że powstałe szpary będą mniej widoczne, ze względu na to, że piątki – choć większe – są przecież głębiej w buzi. Po obejrzeniu zdjęć RTG okazało się jednak, że moje górne piątki są położone w jakiejś zatoce i wyrwanie ich mogłoby spowodować uszkodzenie tejże zatoki. Nie ukrywam, że po usłyszeniu tej wiadomości byłam trochę zła, ale dość szybko sobie z tym poradziłam.
Kolejny wybór przed którym stanęłam dotyczył tego, czy wyrwać obie czwórki tego samego dnia i przeżyć to raz, czy jednak podzielić zabiegi na dwie wizyty i dzięki temu mieć sprawną przynajmniej jedną stronę. Ortodontka poradziła mi jednak, żeby wyrwać oba zęby na raz. Umówiłam się więc na piątek, żeby w weekend wypocząć i dać się dziąsłom zagoić. Następnego dnia umówiona wizyta została przełożona na czwartek, dzień wcześniej.
W dzień ekstrakcji byłam kompletnie spanikowana, pół nocy nie spałam, a ze zdenerowowania trudno mi było też cokolwiek zjeść. Wizytę miałam umówioną na 17.00, po pracy. Gdy wróciłam z pracy do domu, pomyślałam, że usuwanie tych zębów to jednak szaleństwo i byłam bliska rezygnacji. Ostatecznie jednak poszłam na wizytę. Pani dentystka dała mi jakąś kartkę do przeczytania i podpisania. Wiedziałam, że powinnam była dokładnie przeczytać wszystko, co było na niej napisane – zawsze dokładnie czytam wszystkie dokumenty, zanim złożę podpis. Tym razem jednak, po trzykrotnym przeczytaniu pierwszego zdania, uznałam, że z tego stresu nic kompletnie nie rozumiem. Wiem – to nieodpowiedzialne – jednak w stresie po prostu podpisałam tę kartkę i oddałam do recepcji.
Po chwili już pojawiła się kobieta, która miała mi wyrywać zęby. Zaprowadziła mnie do gabinetu i zaprosiła na fotel. Najpierw była tzw. ortodontyczna część wizyty, czyli zdjęcie łańcuszków i drutów. W międzyczasie dostałam już znieczulenie. Z perspektywy czasu uważam, że znieczulenie było najmniej przyjemną częścią całego zabiegu. Miałam nadzieję, że ta część ortodontyczna potrwa trochę dłużej. Wszystko trwało jednak tylko kilka chwil. Już kilka minut później pani doktor wzięła w ręce szczypce i zaczęła mi wykręcać zęba ze szczęki. Pytała, czy boli, ale trudno było mi odpowiedzieć na to pytanie. Czułam, że coś się dzieje, ale czy był to ból? Nie wiem. To “kręcenie” zębem powtórzyło się ze 4 razy.
W końcu poczułam takie gruchnięcie, jakby coś oderwało mi się od podniebienia. Nie bolało to bardzo, ale efekty dźwiękowe spowodowały, że bardzo się zdenerwowałam. Zrobiło mi się duszno, słabo, a następnie zimno do tego stopnia, że zaczęłam się trząść! Choć nadal byłam przytomna, to nie pamiętam wyrywania tego drugiego zęba.
W moim przypadku pani doktor podjęła decyzję o szyciu jednej ze stron. To akurat pamiętam dość dobrze – nieprzyjemne było przechodzenie nitki przez podniebienie. Skuliłam się na fotelu i starałam się wytrzymać te 15 minut, które spędziłam jeszcze w gabinecie. Wtedy zdałam sobie sprawę, że lewą stronę twarzy mam całkowicie znieczuloną – nie czułam nosa, powieki, a podczas oddechu miałam wrażenie zatkanego nosa. Powietrze jednak spokojnie dochodziło do płuc. Ten paraliż twarzy jednak bardzo mnie stresował. Zapytałam więc, czy to wszystko jest normalne. Chociaż usłyszałam, że tak, nadal byłam zdenerwowana – do tego stopnia, że pani doktor chciała podać mi lek na uspokojenie, ale odmówiłam. Pani doktor nie zaszyła mi już drugiej dziury poekstrakcyjnej. Starała się mnie wspierać, zapytała też, czy może chciałabym, aby włączyć jakąś piosenkę.
Zdecydowałyśmy jednak, że wyjdę do poczekalni i tam spróbuję się uspokoić. Gdy wstałam, przed oczami zrobiło mi się szaro. Dostałam lód i gaziki, aby przyłożyć w miejsce ran. W poczekalni siedziałam ze swoim chłopakiem i 1,5 godziny dochodziłam Do siebie. Chociaż rany były zszyte, krew lała mi się po tej torebce z lodem. Gdy na to patrzyłam, to niestety znowu zrobiło mi się słabo. Musiałam jednak w końcu wrócić do gabinetu, żeby drut i łańcuszki mogły zostać założone. Panicznie bałam się, że przypadkiem podczas zakładania rana zostanie dotknięta…Pani doktor zadała mi ulubione pytanie osób noszących aparaty, czyli jaki kolor gumek sobie życzę. Była to jednak ostatnia rzecz, jaka wtedy mnie interesowała.
Mój stres i rozpacz po usunięciu zębów przerodziły się w agresję. Czułam do siebie żal i złość, myślałam wtedy, że mogłam dać sobie z tym wszystkim spokój. Obawiałam się też, że usunięcie tych zębów nie będzie warte efektów, jakie uzyskam. Chciałam cofnąć się w czasie.
Dopiero podróż do domu trochę mnie uspokoiła. Zaczęłam czuć się lepiej, bo znieczulenie zeszło i odzyskałam czucie w nosie. Każdy mi gratulował, że już po wszystkim i pocieszał, że najgorsze, ale jakoś nie mogłam w to uwierzyć. Po powrocie do domu obejrzałam sobie w lusterku rany poekstrakcyjne – to był duży błąd, bo nogi znowu miałam jak z waty. W końcu olałam wszystkie myśli na ten temat, przestałam ruszać i oglądać dziąsła, nie wypiłam nawet wody, zgodnie z zaleceniami nie umyłam zębów i poszłam spać.
Niestety, rano po wstaniu miałam krew na twarzy i skrzep krwi na zamku na trójce. Krew sączyła się również po jedynce i dwójce. Wydarzenia z ubiegłego dnia i fakt, że mało jadłam oraz nie piłam sprawiły, że nadal czułam się bardzo osłabiona. Postanowiłam jednak, że umyję zęby. Czyściłam je bardzo delikatnie i byłam pewna, że już będzie okej. Gdy jednak poszłam za 5 minut do łazienki zbadać sytuację, okazało się, że niestety krew leci nadal. To był piątek i miałam na ten dzień zwolnienie lekarskie. Dostałam je, chociaż każdy mi mówił, “no co ty, następnego dnia nie będziesz już pamiętać, że miałaś wyrwane zęby, czwórki to nie ósemki”.
Pojechałam do kliniki na kontrolę. Okazało się, że skrzep jest, ale rana nadal się sączy i trzeba ją zaszyć. Niestety, zważywszy na mój stan nie zaszyli mi od razu tej drugiej dziury, kiedy znieczulenie działało. Teraz czekał mnie wybór: albo przyjąć kolejne znieczulenie i nie czuć oka, nosa i połowy twarzy, albo pozwolić zaszyć ranę bez znieczulenia. Pani doktor podała mi jednak inny rodzaj znieczuelnia miejscowego, w żelu. Moim zdaniem to znieczulenie nic nie dało – czułam wszystko, ale jakoś to wytrzymałam. Zostałam uprzedzona, że choć rana jest zszyta, to krew i tak może się jeszcze sączyć.
Na szczęście jednak po tym szyciu z raną było już całkiem nieźle. Ja jednak czułam się słabo – przeleżałam praktycznie większość dnia. W sobotę rano okazało się, że rana nadal lekko krwawi. Postanowiłam więc jeszcze raz jechać na kontrolę i usłyszeć zapewnienie od lekarza, że jest już lepiej, niż czekać w niepewności. W ocenie lekarza było lepiej i ta wizyta dodała mi otuchy. Po powrocie do domu ugotowałam sobie zupę pomidorową. Byłam już naprawdę bardzo głodna. Jakby nie patrzeć, przez prawie 3 dni zjadłam tylko dwa jogurty pitne i wodę, której zawsze staram się pić dużo.
W niedzielę wróciło dobre samopoczucie. Oprócz zupy, pozwoliłam sobie nawet na trochę czekolady, którą pozwoliłam rozpuścić się na na języku ;).
Od ekstrakcji zębów minęło już kilkanaście dni. Na początku nadal trzymałam półpłynną dietę, ale ogólnie funkcjonowałam normalnie. Co ciekawe, ubytków po czwórkach w ogóle nie widać, nawet jak się uśmiecham. Aparat, który został mi założony od razu po ekstrakcjach, tak bardzo ciągnie mi zęby, że jeszcze takiego bólu nie czułam podczas noszenia chyba nigdy. Pocieszam się tym, że to dobrze, bo teraz pocierpię, ale za to szpary szybko się zejdą – taką mam nadzieję.
Teraz jak już ochłonęłam to wiem, że ludzie robią sobie jeszcze gorsze rzeczy i nie płaczą. Wiem, że dla niektórych usunięcie zęba to nic wielkiego. Dla mnie jednak było to spore przeżycie i bardzo trudna decyzja. Staram się jednak myśleć, że wybrałam najlepsze rozwiązanie. Nastawiam się pozytywnie na dalsze leczenie, choć nie ukrywam, że nadal boję się, co jeszcze mnie czeka. Trzymajcie kciuki! 🙂
Agata
Chcesz się podzielić swoimi doświadczeniami z leczenia ortodontycznego? Zajrzyj tutaj.
Pamiętajcie, że wybierając zakupy u naszych reklamodawców (banner u góry) wspieracie nasze działania!
Jeśli znajomi planują wyprostować swoje zęby, podajcie im nasz adres 😉💕!
Jeśli jeszcze tego nie zrobiła(e)ś, dołącz do nas na Instagram 🌅 oraz Facebook 👍.