Przyszedł w końcu czas na podzielenie się z Wami historią związaną z usunięciem piątek dolnych. Jeśli jesteście szczególnie uczuleni na krwawe opowieści, polecam pominąć ten wpis. Jeżeli jednak nie ruszają Was historie o gazikach, suchych zębodołach i innych powikłaniach poekstrakcyjnych, czyli jednym słowem, jak to mówią niektórzy “nie jesteście obrzydliwi” 😉 – zapraszam do lektury :).
Początkowo, wobec braku powikłań po wyrywaniu poprzednich zębów, miałam w planie usunięcie dwóch dolnych piątek naraz. Ponieważ jednak wiązałoby się to z pewnym dyskomfortem przy jedzeniu, zdecydowałam się usunąć je pojedynczo, z tygodniową przerwą. Miałam spore obawy związane z ekstrakcją prawej piątki, ponieważ wcześniej była ona leczona kanałowo, a podczas leczenia doszło do jej ukruszenia. Doktor Nieckula powiedział, że faktycznie może się ona również ułamać podczas wyciągania, ale i tak ją usunie i nie ma się czego obawiać. Rzeczywiście, wszystko poszło bezproblemowo – nic mnie nie bolało, rana szybko się zagoiła, a dwa dni później przejechałam 40 km na rowerze, bo faktycznie nic mi już nie dolegało. W tym miejscu można zakończyć opis pozbycia się piątki prawej i skierować uwagę na piątkę lewą.
Przyznam, że z niecierpliwością czekałam na pozbycie się jej. Przypomnę, że podczas przeglądu wykonanego 5 miesięcy wcześniej, zapadła decyzja o konieczności wyleczenia jej i od tego momentu stale bolała mnie ona przy nagryzaniu, dokładnie w miejscu zaplombowania. Byłam w związku z tym kilka razy u dwóch dentystów, miałam w zębie tzw. fleczer, wykonany z tlenku cynku, a następnie wysokofluorowe wypełnienie w kolorze różowo-pomarańczowym, używanym do wypełnień zębów mlecznych. Ani jedno, ani drugie nie pomogło i rozwiązaniem miało być leczenie kanałowe. Gdy jednak okazało się, że ząb jest do wyrwania, rzecz jasna podarowałam sobie leczenie i usuwanie przyczyn bólu. Moja piątka jednak postanowiła dalej dawać mi się we znaki, także po usunięciu.
Ostatnią wizytę związaną z wyrwaniem zęba traktowałam niemalże jak formalność. Oczywiście jak zawsze dostałam znieczulenie, ale od początku miałam wrażenie, że jest jakoś inaczej – praktycznie w ogóle nie czułam, że znieczulenie zaczyna działać. Doktor sprawdził, czy już może rwać i gdy okazało się, że nadal wszystko czuję, dostałam kolejną dawkę. W czasie sprawdzania czucia miałam wrażenie lekkiego uszczypnięcia dziąsła od strony językowej – prawdopodobnie było to normalne, w związku z tym, że pierwsza dawka znieczulenia jeszcze się nie przyjęła. Później jednak wszystko poszło już normalnie – ząb dość szybko został usunięty, doktor sprawdził, czy wyszedł cały, następnie dostałam gazik i te same zalecenia co zawsze – wymienić gazik po 30 minutach, nie jeść i nie pić przez dwie godziny oraz przykładać zimne okłady. Po wyrwaniu w sumie sześciu moich zębów dr Nieckula wręczył także odznaki Dzielnego Pacjenta :). Później okazało się, że faktycznie na nie zasłużyłam :). Dodam jeszcze, że mój ząb został usunięty o 17.40 i pojechaliśmy z Michałem do domu.
Po drodze zastanawialiśmy się, czy wstąpić do apteki po gaziki, jak to zwykle robiliśmy. Uznaliśmy jednak, że kilka jeszcze mamy, więc na pewno wystarczy. Domyślacie się już zapewne, że nie wystarczyły. Po pół godzinie oczywiście zmieniłam pierwszy gazik. Krew ciągle leciała, ale w sumie nadal wydawało nam się to normalne. Około godziny 22 uznaliśmy, że gazików zaczyna brakować, a nadal są potrzebne. Pojechaliśmy do całodobowej apteki i zaopatrzyliśmy się w kilka kolejnych paczek. Niestety, około północy krew nadal mi leciała. W internecie zaczęliśmy szukać wskazówek, co robić. Niestety, jak to zwykle bywa wskazówki niekiedy wzajemnie się wykluczały – w niektórych artykułach podawano informację, że nie wolno trzymać gazika dłużej niż 30 minut, bo powoduje to namnażanie się bakterii i trzeba je często zmieniać. W innym z kolei wspomniano, że częste wyjmowanie i zmienianie gazika powoduje naruszanie skrzepu. Uwierzcie, że próbowałam i jednej, i drugiej metody, a krew jak leciała, tak leciała. Byliśmy już mocno zmęczeni i chciało nam się spać. Nie wiedziałam dokładnie, co mam w tej sytuacji robić, ale bałam się iść spać z gazikiem w buzi. Uznałam, że może powinnam posiedzieć chwilę bez gazika, żeby skrzep spokojnie mógł się wytworzyć. Coś tam się wytworzyło i krew sączyła się mniej, więc uznałam, że możemy pójść spać.
Poduszkę wyścieliłam sobie ręcznikiem i położyłam się na bok. Oczywiście natychmiast zaczęłam sobie wyobrażać, że zaraz zakrztuszę się krwią….Michał usnął dość szybko, ale ja w ogóle nie mogłam zasnąć. Ogólnie zaczynałam się bać, że coś jest nie tak. Czułam, że zębodół nadal krwawi – krew wprawdzie krzepła, ale skrzep ciągle narastał. Między zębami a policzkiem miałam dosłownie kluskę z zaschniętej krwi…:( W nocy kilka razy wstawałam i oglądałam ranę poekstrakcyjną – jak zapewne się domyślacie, wyglądało to okropnie! Około godziny drugiej, po przewracaniu się z boku na bok i myśleniu, że na pewno nie jest to normalne, spróbowałam delikatnie pozbyć się krwawej kluchy z ust. Jako tako mi się to udało, ale znowu zaczęła mi intensywnie lecieć krew! Wkładałam kolejne gaziki i przez chwilę było ok, ale potem cała sytuacja powtarzała się od nowa. Dodam tylko, że mój śliczny biały aparacik górny był po tym krwawieniu w opłakanym stanie ;(.
Gdy około godziny czwartej ani Michał, ani ja nie spaliśmy, a z łazienkowego kosza na śmieci dosłownie wysypywały się zużyte gaziki i chusteczki, którymi wycierałam usta, zdecydowaliśmy się poszukać całodobowej opieki dentystycznej. Na szczęście okazało się, że taki gabinet działa całkiem blisko, dosłownie na sąsiednim osiedlu. Michał zadzwonił tam i przedstawił problem. Pani powiedziała, że oczywiście możemy przyjechać. Byłam przekonana, że rana będzie szyta. Oczywiście bałam się, ale jednocześnie naprawdę chciałam, żeby w końcu dziąsło przestało mi krwawić. Do gabinetu weszłam bez gazika, w związku z czym krew zachowywała się dość swobodnie – w ustach miałam jej całkiem sporo i zaczęła mi nawet trochę wypływać z kącika ust :/. Po przeprowadzonym przez dentystę wywiadzie, mającym m.in. na celu ustalenie, czy mam problem z krzepliwością krwi (nie mam), doktor przystąpił do działania – mianowicie oczyczyścił mi ranę i przygotował zastrzyk z połowy ampułki roztworu cyklonaminy. Ciekawe było to, że wygiął igłę strzykawki, żeby wpuszczać lek do środka dziąsła, a nie je nakłuwać. Oczywiście bałam się, że będzie boleć, ale na szczęście nic nie bolało. Po około 15 minutach dostałam kolejną dawkę leku do dziąsła i receptę na tabletki Cyclonamine 250 mg, z zaleceniem zażywania co około 4 godziny. Dodatkowo dentysta zapytał, czy któreś z nas potrafi robić zastrzyki. Myślałam, że żartuje. Doktor powiedział jednak, że jeśli krwawienie nie ustanie, to trzeba będzie przyjąć zastrzyk domięśniowo. Dał nam strzykawkę oraz ampułkę z lekiem i obrazowo wytłumaczył Michałowi, jak ma mi tenże zastrzyk zrobić – “dzieli pan pośladek na cztery i w prawą górną ćwiartkę wbija pan igłę do oporu”. Wizyta kosztowała nas 100 zł i wyszliśmy z nadzieją, że już po wszystkim. Od zabiegu usunięcia zęba minęło prawie 12 godzin.
Ciąg dalszy nastąpi…