Po raz drugi tej nocy pojechaliśmy do tej samej apteki wykupić leki. Uprzejmy pan farmaceuta powiedział, że na krwawiące zębodoły czasem stosuje się spongostan, który przywiera do krwawiącego miejsca i wchłania blisko 40 razy więcej płynu, niż jego własna masa. Niestety jednak spongostan jest na receptę i aplikować go może lekarz. Oczywiście po przyjściu do domu od razu zaczęłam czytać o tym wynalazku. Okazało się, że jest to kolejny produkt dentystyczny pochodzenia zwierzęcego, a ściślej – mający związek z trzodą chlewną lub bydłem :). Jeśli jeszcze nie wiecie, jakie inne produkty zaliczają się do tej grupy, przeczytajcie wpis Michała na temat pogrubiana biotypu (cz.1) oraz zapoznajcie się z rozszerzeniem nazwy bardzo dobrej pasty do stosowania w jamie ustnej, jaką jest Solcoseryl :).
Po powrocie do domu, przyjęciu jednej ampułki cyclonaminy dodziąsłowo oraz tabletki mój zębodół nadal krwawił. Około godziny 7 Michał zrobił mi zastrzyk. Był przy tym bardzo dzielny, choć później opowiadał, że bardzo się tym denerwował. Wnikliwe oglądanie seriali medycznych sprawiło, że bardzo rozsądnie pozbawił strzykawkę powietrza przed wbiciem jej w moją skórę. Oboje oczekiwaliśmy efektów działania leków, ale niestety mój zębodół w dalszym ciągu krwawił. Nie można było nawet powiedzieć, że krwawił mniej – były momenty, gdy wydawało się, że sytuacja jest opanowana, ale za chwilę nowa fala krwi zalewała moje usta. Trwało to do godziny 9. Wtedy zdecydowaliśmy się zadzwonić do gabinetu dr Nieckuli. Niestety, gabinet otwierany był dopiero o 10, więc Michał zaczął wydzwaniać do kliniki, gdzie leczymy się ortodontycznie. Pani z recepcji powiedziała, że jest zapisany komplet pacjentów, ale w tej sytuacji zaleciła, abyśmy przyjechali pomiędzy pacjentami i ktoś powinien nas przyjąć. Ponieważ zbliżała się godzina 10, zdecydowaliśmy się najpierw pojechać do gabinetu dr. Nieckuli. Okazało się jednak, że wprawdzie gabinet jest otwarty, to doktor będzie dopiero o godzinie 14. Pani asystentka uprzejmie nas wysłuchała i powiedziała, żebyśmy faktycznie skorzystali z pomocy innego gabinetu, ale ona będzie dzwonić do doktora i przekaże informacje na temat powikłań. Ustaliliśmy, że damy znać o rezultatach wizyty, a w razie potrzeby pani Magda ściągnie doktora do gabinetu w miarę możliwości wcześniej.
Udaliśmy się więc do oddalonej o 18 km kliniki. Jechałam bez gazika w ustach i ciągle czułam, że krew intensywnie leci, tworzy się ogromny skrzep, który pęka co mniej więcej co 15 minut i tak w kółko. Po dotarciu na miejsce szczęśliwie dla nas okazało się, że w międzyczasie z wizyty zrezygnował jeden z pacjentów i mogę wejść do gabinetu właściwie od razu. Michał opowiedział doktorowi całą dotychczasową historię, ponieważ ja nie mogłam mówić – miałam wrażenie, że krwi jest coraz więcej – wypełniała już większą część moich ust. Doktor obejrzał dziąsło, wyczyścił jamę ustną przy pomocy ssaka i powiedział, że prawdopodobnie doszło do uszkodzenia tętniczki, skoro to “tak kolorowo wygląda”. Nadal myślałam, że rana będzie szyta, jednak okazało się, że czeka mnie zabieg elektrokoagulacji, czyli elektrycznego zamykania naczynia krwionośnego lub też mówiąc bardziej obrazowo – przypalania dziąsła przy pomocy koagularki. Dostałam kolejne dwa zastrzyki w dziąsło (tak, dobrze liczycie w ciągu doby dostałam w sumie 6 zastrzyków w dziąsła i 1 domięśniowo) i dentysta przystąpił do działania. Nic a nic nie bolało, ale przyznam, że dziwnie czułam się, gdy dym z koagularki wydobywał się przez moje otwarte usta. Następnie do środka rany dostałam wspomniany już wcześniej spongostan (zwany przez Michała i przeze mnie Spondżbobem ^_^) i dowiedziałam się, że w ciągu 3 tygodni powinien on wykruszyć się z rany. Kolejne pół godziny spędziliśmy z Michałem w poczekalni, żeby odczekać i sprawdzić, czy rana nie będzie znowu krwawić. Tego dnia z mojego dziąsła faktycznie nie wyleciała już ani jednak kropelka krwi. Dostałam zwolnienie na dwa dni i razem z Michałem pojechaliśmy do domu odpocząć. Przez te 18 godzin od usunięcia zęba nie spaliśmy, nie jedliśmy i wypiliśmy może z pół szklanki wody. Po powrocie do domu adrenalina opadła i wykończeni zasnęliśmy.
To jednak nie był jeszcze koniec historii ekstrakcji mojej piątki. Wytrwałych czytelników zapraszam już wkrótce na ciąg dalszy :).