Jest nam niezmiernie miło podzielić się z Wami kolejnym wpisem gościnnym przygotowanym przez czytelniczkę Zadrutowanych! Wydaje się, że założenie aparatu to “hop siup” – do czasu, kiedy zderzamy się z rzeczywistością. Przygotowania zębów do aparatu, jak i związane z tym koszty to tylko początek tego, co nas czeka. Iva, witamy na blogu!
Cześć. Mam na imię Iva. Mam 31 lat i mieszkam w Warszawie. Chciałabym opowiedzieć Wam moja przygodę z aparatem.
Moja ostatnia wizyta.
Historia zaczyna się, kiedy byłam małą, trzynastoletnią dziewczynką. Zwyczajna, pospolita rodzina. Tata, mama, siostra i pies :). Kasa kasą, nigdy nie brakowało, ale nie było też tyle, żeby się wylewała. Rodzice starali się urozmaicać nam czas, by móc wspólnie spędzać każdą wolną chwilę. Chlebodawcy kochani zabrali mnie pewnego weekendu na festyn, wiadomo – tam gdzie muzyka na żywo, spęd ludzi, darmowe balony… moi rodzice byli pierwsi. (Uwielbiam ich za to, po dzień dzisiejszy ?! )
Na tym pamiętnym festynie porozstawiane w różnych miejscach namioty. Uwagę przykuwał taki biały, z popularna nazwa pasty do zębów i kolejką jak po karpie w okresie świątecznym. I ja w tej kolejce stałam – ba, innej możliwości nie było! Taki przegląd stomatologiczny dla dzieci. Im bardziej szeroko się buzialka otwierało, tym bardziej panie w białych fartuszkach się uśmiechały. A w nagrodę dostawało się zestaw: szczoteczkę i pastę. Bożenka z Markiem wepchnęli mnie w tę kolejkę… nie dla tej pasty, dla samej radochy stania w kolejce :). Tak więc stałam grzecznie, aż nastała moja kolej.
Nie pamiętam dokładnie czasu oczekiwania, ale wtedy to była dla mnie wieczność. Miła pani pokazała gdzie usiąść, chwilę pogadałyśmy jak dziecko z dorosłym, zajrzała w buziolka i rzekła „wada zgryzu”. Wtedy tego nie rozumiałam. Niby fartuszek wytłumaczył, ale po chwili nadal tego nie rozumiałam. Powiedziałam Bożence, że fartuszek uważa, że to odpowiedni czas na aparat, że wada jeszcze nie duża, że można poprawić. Wtedy jednak – bez owijania w bawełnę – na aparat funduszy było brak. Minęło trochę lat, przypominam sobie znowu o aparacie, temat powracił. I powraciła też odpowiedź: – Ivulek pójdziesz do pracy, to sobie zarobisz.
I faktycznie – pierwszą pracę miałam w wieku 20 lat, ale to były takie “super” zarobki, że ledwo mi wystarczało na utrzymanie siebie. Ale zbierałam.. 10 lat zbierałam i nie uzbierałam. Jak były chęci, to nie było kasy. Jak kasa była to mnie w Polsce nie było. Ciągle coś nie tak, nigdy po drodze. Tysiąc innych wydatków… milion innych wydatków!
Minęło kilka lat, wróciłam do Polski. Przygotowałam się mentalnie i fizycznie: zaczęłam od wyleczenia próchnicy i wymiany „czarnych” plomb na „białe”. To wszystko prawie za jednym zamachem, w 3 dni z rzędu. Pierwszy krok został podjęty.
Później przyszedł czas na ósemeczki. Wyrosły wszystkie cztery, przez całą kadencję mojego żywota. Kiedy pozbyłam się dwóch z nich – nawet nie pamiętam. Jakoś moja głowa tego nie zarejestrowała. Ale na usunięcie dwóch pozostałych trzeba było umówić wizytę.
Poszło szybko: termin wyznaczony, pach, pach – jednej ósemki nie ma. Gojenie super i nagle… komplikacje. Robi się zapalenie miazgi. Stop na dwa tygodnie. Antybiotyk. Przechodzę tortury, ale za chwilę już jest spokój. I znowu – pach, pach – ząbka nie ma. Jestem zatem gotowa.
Zrobili mi przegląd, typowo pod aparat. Dwa zęby w leczeniu kanałowym sprawdzone, jedna korona, próchnicy brak. Aaa jeszcze zapomniałam dodać… brakuje mi (po dzień dzisiejszy) lewej szóstki. Popsuła się w Holandii. Tam to wszystko leczą paracetamol’em. Nie ukrywam, że dentysta jest tam drogi, ale jak już płacić to z efektem. Mój wynik 0:1 – brak jednego zęba. Jak szczerze kły, to nie widać. Nawet przyznam szczerze, że zapomniałam już, że go nie mam.
Za chwilę moje 30 urodziny. Listopad 2015. Robię sobie prezent. ZAKŁADAM APARAT! No wreszcie. Tyle lat. I wreszcie moje marzenie się spełni. Ale nie, nie.. to nie jest takie proste ?.
Idę na umówionę wizytę do ortodonty w Falenicy. Wybór tylko dlatego, że byłam tam jakiś czas temu usunąć kamień z zębów.
Pierwsza wizyta. Fartuszek robi wycisk (120 zł), zdjęcie cefalo (nie pamiętam ile dokładnie kosztowało), zdjęcie panto (choć miałam swoje, wcześniej robiłam przed usuwaniem ósemki). Następnie wywiad środowiskowy – wypytuje o choroby i tego typu dolegliwości, pyta o wiek. Koszt wizyty: 250 zł (wraz z wyciskiem i zdjęciem cefalo).
Wizyta druga – po dwóch tygodniach. Fartuszek przygląda się zdjęciom, przerzuca oczami i wydaje wyrok. Dokładnie brzmi to jak wyrok: Nie podejmę się, ma pani skomplikowaną wadę zgryzu.
Myślę sobie: no jak.. jak to możliwe? Chcę mieć proste zęby! Czy “chcę” nie wystarczy? Pani tłumaczy, że mam swoje lata, że zęby mogą się cofnąć, że z górnego łuku mogą nie przesunąć się prawidłowo względem dołu, że korona przeszkadza. No nic…Ona mówi, a ja już kołowrotek myśli. W ogóle już jak przez mgłę pamiętam, co do mnie mówiła.
Na koniec wręczyła zdjęcia, odlew i podziękowała za współpracę. Uśmiechnęłam się i wyszłam. Idąc do samochodu, rozpłakałam się i myślę… no nie wierzę! Po tym zdecydowałam się pójść jeszcze na dwie inne konsultacje… Jak powiedzą mi, że nie… to sprawdzę jeszcze u następnej, kto mnie oszukuje ?. Koszt wizyty: 0 zł.
Tymczasem na myśleniu się skończyło. Od stycznia do ~sierpnia 2016 nic się nie dzieje. Kompletnie zapominam o aparacie, aż pewnego dnia znowu mi się przypomina. Poszperałam w internecie, poszukałam informacji o aparatach, czy coś się nie zmieniło, jak to cenowo wygląda. Interesowały mnie opinie pacjentów i wygodna lokalizacja do parkowania auta :). W tym to jestem mistrzem. Dentysta na Włochach, ortodonta na Woli. Lubię jeździć. A co?! ?
Pierwsza wizyta. wywiad środowiskowy, okazanie odlewu, zdjęć, opowiedzenia ze swojej strony historii. Fartuszek mówi:
– Jest nadzieja…
Zastanowi się jak to dobrze zrobić i zaprasza za tydzień. Koszt wizyty: 50 zł.
Wizyta druga. Nadzieja jest. Powiela się natomiast informacją, że zgryz jest z tych bardziej skomplikowanych, ale nie z tych co to się nie da wyleczyć. Mam dwie opcje do wyboru:
Aparacik zwykły (koszt jednego łuku 1500 zł) + łuk podniebienny (900 zł)
Aparacik Damon (koszt jednego 2500 zł) – bez łuku.
Można było również wybrać szafirowy, ale mi widoczność kompletnie nie przeszkadza, więc skupiłam się na metalowym. Potem jednak zaczęłam analizować: wydać mogę tyle i tyle, ale wolałabym bez żadnych łuków podniebiennych. Ja sama w sobie się nie kontroluję i „wyginam” tym językiem w prawo i w lewo, a jeszcze jakiś aparat podniebienny, to zaraz sobie go skaleczę. Wariant z łukiem podniebiennym odpada. Zaraz potem szybka myśl czy metalowy, czy jednak szafirowy. A jeśli szafirowy to jeden łuk, bo dwa to już 7 000 zł. W sumie metalowe nie są złe. Decyzja podjęta.
Na kolejnej wizycie fartuszek mówi o kosztach, o procesie leczenia, o wizytach co 10 tyg (250 zł) za dwa łuki, o tym braku szóstki (że po całkowitym leczeniu będzie trzeba wstawić implant). Na razie o tym nie myślę, ale jak będzie trzeba to wstawię. Chcesz być piękna, to cierp, również finansowo ?. Z miłą panią ustalamy termin na następny tydzień. Koszt wizyty: 150 zł.
Wizyta trzecia: 10 sierpnia 2016. Sąd ostateczny. Siedzę na fotelu. Zajarana… no właśnie sama nie wiem czy tym, że będę miała zakładany aparat czy tym, że zaraz będę miała już go na swoich kłach. W każdym razie cieszę się jak małe dziecko. Ostatnio się tak cieszyłam jak mi się siostrzeniec urodził ?.
Sam proces zakładania trwał może godzinę. Ale bez przygód by się nie obeszło. Przy zakładaniu odkleiła się koronka. Ale fartuszek awarie szybko naprawił. Ciach, ciach i aparacik założony. Nic nie bolało, może czasem tylko takie nieprzyjemne uczucie jak drut dotknął zęba.
To mój pierwszy zaciesz. Chwilę po założeniu druciaków.
Super. Mam aparat. Pani pokazuje w lustereczku. Super wygląda. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała: A gdzie kolorowe gumki? Fartuszek z lekkim uśmiechem: Na ten model (Damon) się nie zakłada, ale jak pani sobie życzy, to założymy. W duchu sobie myślę, a za chwilę nawet na głos mówię: Załóżmy, bo mnie się zawsze marzyło mieć aparat z kolorowymi gumkami.
Fartuszek się uśmiechnął, ja do niej. Powiedziała, że mogłam wcześniej powiedzieć, bo musi teraz odpinać ponownie klamry i drut wyjmować. Cóż, nie znam się, ale przecież gumki są najważniejsze 🙂
Mam już aparat na kłach, mam już swoje pierwsze turkusowe gumki. Dostałam szczoteczkę, pastę, nić, klepsydrę, jakieś tam pierdoły dentystyczne. I dwa opakowania takich małych gumek recepturek. (Identycznymi wiązałam włosy lalkom warkocze jak byłam mała.) Te gumki naciągają mój zgryz z lewej na prawą. Od zewnętrznej strony na dwóch zębach mam takie dwa „haczyki” i zaczepiam o dwie klamerki wewnętrzne. Powiem szczerze, że na początku to zaczepiałam jak leci. I tu się pomyliłam, bo kolejność ma znaczenie ?. Następna wizyta za 4 tygodnie. Koszt wizyty: 5 000 zł.
To są moje gumki. Nazwałam je „Rozciągutki”. Walczę z nimi każdego dnia (czasem mi się zdarzy zapomnieć założyć).
Zdążyłam dojechać do domu. Max pół godziny (z korkami po Warszawie). Teraz nie mogę sobie przypomnieć, co ja takiego zrobiłam: czy coś jadłam czy zwyczajnie myłam zęby… I znowu to samo: ta moja nieszczęsna koronka się odkleiła. Szybki telefon, szybki powrót do fartuszka. Przykleja mocnym klejem i koronka na miejscu. Koszt: 0 zł.
Wizyta czwarta. Na tej wizycie dowiedziałam się, że istotnie – gumki zakłada się w odpowiedniej kolejności. Co do leczenia to wbijały mi się zamki w policzki, zużyłam cały wosk w tydzień (7 tych małych pojemniczków). Dokładnie schodziło mi jedno pudełeczko dziennie, jakbym je jadła :). Sama się teraz nad tym zastanawiam. Małymi tyci tyci kroczkami coś tam się poprawia. Następna wizyta za 4 tyg. Koszt wizyty: 0 zł.
Wizyta piąta. Tu się od razu przyznam, czasami oszukuje ortodontkę i zapominam zakładać gumki. Ona to na bank widzi, ale głośno nie pyta. A ja sobie potrafię przypomnieć, np po tygodniu nie noszenia. Ale skoro nie pyta to nic nie mówię. Fartuszek mówi, że ząbki już powoli się przestawiają, że już widać, że piątka się przesuwa na czwórkę. Ja tego nie widzę, ale skoro tak mówi, to muszę jej wierzyć. Dostałam nowe opakowania gumek. Druty przykręcone, wymiana kolorowych gumek – tym razem na czerwone. Koszt wizyty: 250 zł.
Rozciągutki, czyli wyciągi 🙂
Wizyta szósta – przyspieszona, ponieważ popsuł się zamek, a drut wygiął się w chińskie osiem. Wiem co pomyślicie, ale nic z tych rzeczy – nie jadłam nic twardego :). To był budyń, kupiony w jednym markecie na promocji. Teraz już wiem, czemu w promocji. Fartuszek przykleił zamek, drut wyprostował (albo wymienił na nowy – nie widziałam). Koszt: 0 zł.
Halloween z aparatem 😉
Wizyta siódma. Szóstka górna się już prawidłowo przesunęła na piątkę dolną, została tylko piątka górna, zakładamy nadal gumkę, tylko już jedną. Fartuszek przekręca druty i teraz to się zaczyna ból. Wcześniej go nie opisywałam, bo – z ręką na sercu – nic mnie nie bolało. Do czasu… Bolały przez 4 następne dni, idealnie na święta, najlepsza dieta pod słońcem. I tu, nie ukrywam, nie obeszło się bez przeciwbólowych. Ząbki się prostują. Koszt: 250 zł.
Następna wizyta – widzimy się w lutym.
Dotychczasowe leczenie mogę podsumować następująco: aparat aparatem – ma swoje wady i zalety. Ale jest to jedno z kilku marzeń, które teraz spełniam. Zaprzyjaźniamy się już piąty miesiąc i jest nam wspólnie wygodnie ?. Robi od czasu do czasu psikusy, ale prawdę mówiąc głównie zwyczajnie zapominam, że mam coś na zębach.
To tyle. Pozdrawiam wszystkich Zadrutowanych ?.
Iva, serdecznie dziękujemy za opisanie swojej historii i dotychczasowych przygód. Cieszymy się, że możesz w końcu spełnić swoje marzenie! ❤️
Zadrutowani! Jeśli chcecie podzielić się swoją historią z innymi – przyszłymi i obecnymi posiadaczami aparatu – koniecznie dajcie znać! W tym celu możecie skorzystać z działu Kontakt w menu. Każdy wpis, podobnie jak ten, zachęca więcej osób do podjęcia kroków w kierunku poprawy wyglądu swojego uśmiechu i zdrowia ??! Jeśli macie pytanie, zostawcie komentarz! Czekamy na Wasze przemyślenia, uwagi, oraz Wasze historie związane z aparatem ortodontycznym ? #zadrutowani