O ile nikomu nie życzymy tego, co przeszła nasza czytelniczka (a jeśli już, to wyłącznie z tak fantastycznymi rezultatami!) liczyliśmy na to, że prędzej czy później będzie nam dane opublikować opis czyichś doświadczeń związanych z operacją ortognatyczną. Zarówno mi, jak i Michałowi, jako jedną z możliwości leczenia proponowano m.in. operację chirurgiczną szczęki – ale nasze wady nie były na tyle poważne, abyśmy czuli się zmuszeni podjąć taką trudną decyzję. Zresztą, prawdopodobnie wielu pacjentom proponuje się taką operację – może dlatego, że mało kto ma idealne proporcje żuchwy.
Na Instagramie udało się nam nawiązać kontakt z Hanią, 22-letnią bohaterką poniższej historii, rozbitej na 3 wpisy. Hania zgodziła się opisać swoje doświadczenia związane z operacją ortognatyczną, aby pomóc innym osobom stojącym przed podobną trudną decyzją – opisując jak wyglądają przygotowania do takie operacji, pierwsze dni po operacji oraz powrót do zdrowia. Już na wstępie dodamy, że w 2 lub 3 części artykułu pojawią się dosyć mocne zdjęcia Hani po zabiegu.
Jesteśmy wdzięczni Hani za tak obszerny opis swojego przypadku oraz podzielenie się swoimi zdjęciami, w imię szerzenia świadomości na temat tego, czym dla pacjenta leczenia ortodontycznego jest operacja ortognatyczna. A teraz już zapraszamy do lektury!
Część 1., czyli opowieść o tym, jak do tego doszło i jak wyglądały przygotowania do operacji.
❤️ Pierwszą część artykułu chciałabym zadedykować mojej Mamusi. Dziękuję Ci za opiekę, pyszne zupki i ucieczki ze szpitala do domu :).
Zanim podjęłam tę jedną z najważniejszych decyzji (była to całkowicie moja własna niewymuszona decyzja), skonsultowałam się z trzema (!) specjalistami.
Przy pierwszym spotkaniu z panem ortodontą usłyszałam, że moja wada kwalifikuje mnie na tak zwaną operację ortognatyczną. Byłam w całkowitym szoku, a w głowie miałam jedno – chyba ten pan wypił o jedną kawę (?) za dużo. Jednak ziarenko niepewności, że mojego przypadku nie da się wyleczyć samym tylko aparatem, zostało zasiane.
Do drugiej wizyty podeszłam z nadzieją, że otrzymam propozycję innego planu leczenia. Pani ortodontka powiedziała jednak prawie to samo, co pan ortodonta. Siedząc na fotelu byłam pewna, że zgadali się za moimi plecami. Z gabinetu wyszłam załamana. Myślałam tylko o tym, że przecież nie jestem potworem i że może moja wada wcale mi nie przeszkadza? Jednak za każdym razem, gdy patrzyłam w lustro, widziałam ją. Jednym słowem był to mój kompleks. Czy znacie to uczucie, kiedy nie kupujecie jakiejś bluzki, bo wystaje Wam brzuszek albo wylewają się boczki? Ja przez cały okres dorastania nie kupiłam ani jednej szminki, pomadki itp., bo miałam wrażenie, że przez nie jeszcze bardziej będzie widać moje niesymetryczne usta i krzywy uśmiech.
Opinia trzeciego specjalisty była tak naprawdę zbędna, ale umówiłam się na wizytę i utwierdziłam się w przekonaniu, że zabieg jest potrzebny. Jeszcze tego samego dnia zrobiłam wszystkie zdjęcia i wyciski potrzebne do założenia aparatu.
Aparat ortodontyczny – etap leczenia przed operacją ortognatyczną (listopad 2015 r.)
Pod opieką dr Magdaleny Tomasz z Mazowieckiego Centrum Stomatologii w Warszawie, w listopadzie 2015 r. założyłam aparat na górę i po 3 tygodniach na dół. Ustawienie łuków i poszerzenie podniebienia sprężyną, bo takową miałam zamontowaną do górnego łuku (dla ciekawskich: dołączyłam zdjęcie – możecie zobaczyć, jak wygląda taka sprężynka), zajęło nam niecałe 6 miesięcy. Kolokwialnie mówiąc miałam zgrywaną szczękę z żuchwą, aby chirurg mógł je tylko ustawić tak, jak powinna to zrobić Matka Natura. Moje leczenie o tyle różniło się od standardowego, że po założeniu aparatu nie było widać poprawy, tylko wręcz przeciwnie – wada się pogłębiała! Pamiętajcie jednak, że w takich przypadkach, gdy pacjent jest przygotowywany do operacji ortognatycznej, jest to normalne. Na tym etapie leczenia prawie każdy widział moją niedoskonałość.
Z pierwszą wizytą u chirurga (marzec 2016 r.)
Na konsultację chirurgiczną poszłam zestresowana, z różnymi wizjami. Zanim zostałam wezwana do gabinetu, musiałam swoje odsiedzieć (jeśli myślicie, że było to standardowe 15 minut, to grubo się mylicie – ja czekałam 2 godziny). Im dłużej tam byłam, to przekonywałam się, że nie nadaje się na operację… Z każdą minutą byłam coraz gorszej myśli i gdyby nie moja mama (mamo, kocham Cię), uciekłabym stamtąd. Z rozmyślań wyrwało mnie wywołanie mojego nazwiska…w końcu nadeszła moja kolej.
Jak to zwykle bywa – strach ma wielkie oczy. Pozwólcie, że relację z wywiadu z chirurgiem podzielę na etapy.
- Wywiad vel rozmowa.
Sama rozmowa z dr. Jarosławem Dąbrowskim z Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie trwała może z 10-15 minut. Padały głównie pytania typu czego oczekuję oraz dlaczego chcę się poddać operacji.
- Ja jako eksponat.
Podczas konsultacji miały miejsce także oględzin wycisków, zdjęć i oczywiście mnie. Dokonywał ich nie tylko sam zainteresowany doktor, ale także wszyscy asystenci. Pewnie myśleli, że jakiś ciekawy (trudny?) przypadek ze mnie. Potem przekonali się, że rzeczywiście jestem trudna, ale niekoniecznie szkieletowo ;).
- Ustalanie terminu
Następnie doktor wyciągnął magiczny kalendarz z biurka i powiedział: Pierwszy wolny termin mam 4 maja, zainteresowana?
Pomyślałam wtedy: Ej, ale mamy marzec, Panie kochany, a wg lokalnych pogłosek terminy są dopiero na wrzesień.
Chyba moja mina musiała dać panu doktorowi coś do zrozumienia, bo stwierdził, że 10 maja będzie lepszy. Cały czas myślałam jednak: Cholera, 10 maja to przecież już zaraz. Nie jestem gotowa. Ostatecznie jednak zgodziłam się i termin został zapisany w magicznym zeszycie doktora. Powiedział mi jeszcze:
Doktor: Przyjdź do mnie tydzień wcześniej, dam Ci skierowanie do szpitala oraz zgody na operację i podanie narkozy, zrobimy zdjęcia ‘przed’ i ocenię, czy jesteś gotowa.
Ja natomiast pomyślałam: Spoko. Sama też to muszę ocenić.
Wyszłam z gabinetu i powiedziałam do mamy:
– Mam termin na 10 maja. Tego roku. Mamo..? Czemu płaczesz?!
– Bo to się dzieję naprawdę, ja się tylko martwię.
Na następnej wizycie u pani ortodontki, poinformowałam ją o terminie zabiegu. Była w jeszcze większym szoku, niż ja wtedy. Chwyciła za telefon i zamówiła druty i haczyki na aparat, które były niezbędne przy kolejnych etapach leczenia, już po operacji. Wymieniła mi druty na dużo, dużo grubsze, niklowo-tytanowe. Kolejne wizyty miałam co tydzień. Nastąpiło odliczanie czasu do operacji i toczyła się walka o przygotowanie mnie do zabiegu.
Samo zakładania haczyków nie bolało, ale obcowanie z nimi było upierdliwe. Tak, wiem – były konieczne, aby chirurg po operacji „zamknął” gumkami szczękę i żuchwę. Robi się to po to, aby do momentu zrostu kości nie ruszać żuchwą w ogóle. Oznacza, że NIE MOŻNA OTWORZYĆ BUZI W OGÓLE I NIE WIDZI SIĘ SWOJEGO JĘZYKA PRZEZ MIESIĄC (minimum). Brzmi strasznie, nie 🙁 ? I jest straszne. Zamknijcie mocno “szczękę” i spróbujcie coś powiedzieć, umyć zęby albo zjeść i to wszystko nie otwierając jej…
Jeśli znajomi planują wyprostować swoje zęby, podajcie im nasz adres 😉💕!
Jeśli jeszcze tego nie zrobiła(e)ś, dołącz do nas na Instagram 🏖 oraz Facebook 👍.
Czekamy również na Twoją historię i opis doświadczeń! Zajrzyj tutaj i dowiedz się więcej!