Choć historie publikowane na zadrutowani.pl dotyczą – jak na razie – wyłącznie osób dorosłych, to w dzisiejszym wpisie gościć będą również ząbki dziecięce, czyli mleczaki :). Swoją historią dzieli się z Wami nasza czytelniczka Ola. Czytając opis przypadku Oli, byliśmy pod dużym wrażeniem, jak zaawansowane zmiany w jamie ustnej mogą zajść pod wpływem noszenia aparatu. Jeśli zastanawialiście się kiedykolwiek, co zrobić z zębem, który znajduje się…w samym środku podniebienia, to poniższy wpis może pomóc Wam odpowiedzieć na to pytanie ;).
Przedstawiamy Wam Olę i jej perypetie :).
Moja historia zaczęła się w pierwszej klasie gimnazjum, kiedy przy rutynowej wizycie u stomatologa, dentystka zwróciła mi uwagę, że nie wyrosły mi trzy trójki stałe, a w ich miejscu wciąż mam trzy trójki mleczne (dwie dolne i prawą górną). Powiem szczerze, że nie miałam zielonego pojęcia do kiedy powinny one były wypaść, jednak według niej było już zdecydowanie trochę późno.
Jako lekarza prowadzącego moje leczenie ortodontyczne polecono mi panią doktor z Torunia. Udałam się więc na pierwszą wizytę konsultacyjną, na której doktor przedstawiła mi długą wizję leczenia. Wszystko musiało zacząć się oczywiście od zdjęć szczęki i żuchwy. Przedstawiona koncepcja działania zapowiadała się kosztownie. Akurat tak się złożyło, że w tym czasie moja siostra wychodziła za mąż, a brat wyjeżdżał do innego miasta na studia, więc po dyskusji z rodzicami zdecydowałam się odłożyć moje leczenie w czasie.
Owe odłożenie w czasie trwało prawie trzy lata. Pod koniec pierwszej liceum ponownie wybrałam się do pani doktor, zaopatrzona w niezbędne zdjęcia, w tym 3D. W tamtym czasie ich wykonanie kosztowało chyba w sumie około 400 zł. Sytuacja wyglądała jeszcze mniej kolorowo. Okazało się, że spośród moich trzech niewyrżniętych stałych trójek tylko jedna – lewa dolna – znajdowała się łuku. Dwie pozostałe spośród zatrzymanych miały mi dać później w kość.
Dolna prawa trójka znajdowała się w odległości niecałego centymetra od łuku – nie było zatem z nią aż tak źle. Gorzej wyglądała górna prawa trójka – leżała sobie spokojnie boczkiem na samym środku podniebienia… Pani doktor powiedziała wówczas, że mogę z nią nic nie robić, ale pewnego pięknego dnia zacznie się wyrzynać sama i wtedy może być gorzej.
Wspólnie z rodzicami i panią doktor podjęłyśmy decyzję i rozpoczęłam leczenie.
Ponieważ cała moja droga, którą przeszłam z aparatem była długa i żmudna, mogę nie pamiętać dokładnie chronologii zapewnionych mi atrakcji, postaram się jednak zachować w miarę poukładany ciąg wydarzeń.
Jeżeli chodzi o koszty, to do pewnego czasu moja mama zapisywała wszystko, jednak potem przybrało to takie kwoty, że nie chciało nam się na to patrzeć. Wydaje mi się jednak, że zbliżyliśmy się do okolic 12-14 tysięcy (w przeciągu 4 lat).
Zaczęło się oczywiście od zamontowania separacji pomiędzy zębami trzonowymi – wydawało mi się to strasznie niewygodne, a to miał być tylko początek. Potem założono mi pierścienie. W międzyczasie miałam wykonany wycisk i usunięto mi dolną prawą trójkę mleczną. Jej usuwanie przebiegało tak, jak usuwanie zwykłego zęba, w znieczuleniu miejscowym. Podczas zabiegu cały czas miałam wrażenie, jakbym się śliniła. Zabieg wspominam też jako bolesny, ale było to niczym w porównaniu do czekających mnie później katuszy.
Następnie zaczęłam nosić mój “ulubiony” gadżet – mianowicie ekspander. Wyglądał trochę jak sprężyna zamontowana na podniebieniu. Przez kilka pierwszych tygodni z ekspanderem miałam uroczy odcisk na języku, nie mówiąc o tym, że wiecznie gromadziły się tam resztki jedzenia. Przypis Zadrutowanych: Ostatnio na Fb pojawiło się pytanie, czy można sobie jakoś poradzić z tymi odciskami na języku. Niestety – Ola doradziła wyłącznie przyzwyczajenie się. My na wszelkie odgniecenia w jamie ustnej polecamy solcoseryl lub sachol.
Około września/października 2012 r., czyli mniej więcej miesiąc od założenia ekspandera, założono mi aparat ligaturowy – najpierw na dół, a po bodajże dwóch tygodniach – na górę. I zaczęła się impreza.
My też lubimy pokazywać swoje zęby ? – aktualne zdjęcie Oli!
fot. Dominika Radomska Ig:swinkadomininka
Wielu ortodontów, a także samych pacjentów uważa, że noszenie aparatu w ogóle nie boli. Inni wszelkie odczucia związane z noszeniem aparatu nazywają co najwyżej lekkim dyskomfortem. W moim przypadku żadne z tych stwierdzeń nie było właściwe – mnie notorycznie coś bolało i uwierało :(. Niestety, znam też wielu innych pacjentów, którzy noszenie aparatu utożsamiają z ciągłym bólem :(.
W międzyczasie miałam także usuniętą kolejną trójkę dolną mleczną, trójkę górną mleczną oraz ściąganą na dół trójkę górną prawą (stałą), ulokowaną w podniebieniu. Do gabinetu mojej ortodontki przyszedł chirurg, rozciął mi podniebienie i odsłonił uroczo usytuowanego ząbka. Po całym zabiegu oczywiście odpowiednio mnie skasował (5 lat temu był to koszt około 400 zł). Moja mama o mało nie zemdlała oglądając to wszystko. Ja, będąc pod wpływem środka znieczulającego, nie byłam taka przerażona, jednak wystarczyło, że dotarłam do domu i środek przestał działać – dosłownie zwijałam się z bólu.
Po tym zabiegu rozpoczęła się przygoda pod tytułem – ściągamy “trójkę podniebienną” do łuku (przygoda ta trwała około 3 lat). Ortodontka cały czas mówiła, że trzeba to robić powoli, nie można szarpać na siłę. Teraz widzę jaki kawał dobrej roboty odwaliła. Do zęba będącego nadal na podniebieniu, został zamontowany zamek. Do tego zamka z kolei zamontowano swego rodzaju “rusztowanie”, które najpierw połączono z ekspanderem, a później – z aparatem. Przy każdej kolejnej wizycie łączący drut był skracany. Możecie sobie wyobrazić, że miałam podniebienie zawalone “toną” żelastwa. To nie było przyjemne.
Na jednej z wizyt dostałam też pracę domową do odrabiania przez pewien czas. Chodziło o stymulowanie lewej dolnej trójki (tej która usytuowana była w łuku) do wyrzynania. W tym celu zagryzałam gumkę do mazania – wkładając ją w dziurę po trójce mlecznej.
Prostowanie dolnych zębów nie było problematyczne – minęło półtora roku i trójki były na swoim miejscu. Leczenie górnych zębów natomiast przebiegało w sposób mniej zauważalny. Jednak gdy teraz patrzę na siebie i widzę autentycznie piękny uśmiech, to wprost nie mogę uwierzyć, jak wyglądało to wcześniej.
Miałam jeszcze jeden problem ze zgryzem, o którym jeszcze nie wspomniałam – tyłozgryz. Koryguje się go wyciągami – nie wiem, czy istnieje jakaś ich oficjalna nazwa. Chodzi o gumeczki różnej grubości i szerokości, którymi łączy się zęby górne z dolnymi, zahaczając wyciągi o odpowiednie zamki. I tu muszę się przyznać – totalnie olałam noszenie wyciągów. Dostawałam tego mnóstwo, ale zawsze rzucałam w kąt. Zdarzało mi się to nosić ale a) ten ścisk szczęki strasznie bolał b) wyglądało to obrzydliwie, jakby mi się ślina ciągnęła c) niewygodnie się jadło d) czasami mi pękały w buzi i to też nie było fajne.
Mimo tego jednak, przestrzegam wszystkich, którzy muszą je nosić: NIE OLEWAJCIE TEGO – ani innych zaleceń lekarza prowadzącego. To jest bardzo ważne. W końcu doktor mi powiedziała, że jak nie zacznę nosić wyciągów, to nigdy nie zdejmie mi aparatu. Wtedy przyłożyłam się i nosiłam wyciągi ostatnie trzy miesiące. Efekt był widoczny gołym okiem. Oprócz tego przez jakieś 9 miesięcy nosiłam taką przezroczystą szynę relaksacyjną – wydaje mi się, że w miała ona zapobiegać zbytniemu zagryzaniu zębów. Potem – już na samym końcu – do wewnętrznej strony jedynek miałam przyklejoną taką dziwną masę (przypis Zadrutowanych: prawdopodobnie rodzaj bajtów), która również zapobiegała zagryzaniu zębów. Potem masa ta została spiłowana. Ostatnim etapem mojej historii był aparat retencyjny – wkładany do dzisiaj na noc – i drut przyklejony do wewnętrznej strony dolnych zębów (czyli retencja stała), którą również nadal mam. Dosyć kosztowna nieprzyjemność.
Podejrzewam, że moje leczenie było tak rozciągnięte w czasie, ponieważ po liceum wyjechałam na studia do Gdańska i nie zamierzałam nagle zmieniać lekarza, a wiadomo jak to jest – nie mogłam być w Toruniu tak systematycznie jak wcześniej, co nieco wydłużyło całe leczenie.
Od zdjęcia aparatu minęło już półtora roku. Odkąd jestem uwolniona, z perspektywy czasu wielu rzeczy nie pamiętam. Może za jakiś czas coś sobie jeszcze przypomnę, ale wiem jedno: warto było przejść przez to wszystko.
Jak już wspomniałam – mnie noszenie aparatu bolało. Przy pierwszej wizycie moja mama zapytała ortodontki, czy czeka mnie dużo bólu. W odpowiedzi usłyszałyśmy, że nie będzie to ból, a lekki dyskomfort. W perspektywie okazało się to nieprawdą. Pamiętajcie, że noszenie aparatu może być naprawdę bolesne.
U mnie był to nieustanny ból. Wiecie jak boli jeden ząb? Strasznie. A co, jak bolą wszystkie zęby? Nie można wtedy normalnie funkcjonować. A jak do tego masz rozcięte podniebienie albo pełno drutów w ustach, które ranią w każdy możliwy sposób? To wszystko boli i jeszcze się za to płaci. Ale mimo wszystko – uważam, że było warto podjąć decyzję o rozpoczęciu leczenia.
Nie mam zdjęć przed, ani w trakcie noszenia aparatu, ponieważ unikałam pokazywania ich jak ognia, ale z przyjemnością pochwalę się moim uśmiechem teraz.
fot. Dominika Radomska Ig:swinkadomininka
Pozdrawiam i życzę wszystkim powodzenia,
Ola
A może Wy również mieliście ciekawą historię? Podzielcie się nią z nami, Kontakt w menu strony! ❤️
Możecie nas również śledzić na Instagram ? oraz Facebook ?
Czekamy również na Twoją historię i opis doświadczeń! Zajrzyj tutaj i dowiedz się więcej ?.